Katarzyna Szota-Eksner publikuje odkryte pyskowickie (choć nie tylko) her-storie na swoim blogu, kilka z nich opublikowała w książce. Inspiruje innych do poszukiwania nieoczywistych tropów i inspirujących postaci.
Pyskowice to niewielkie miasteczko na południu Polski. Jak w każdym polskim mieście większość ulic czy placów nosi nazwy męskich bohaterów. Stoję na niewielkim ryneczku, jest ciepłe letnie popołudnie. Przyglądam się kamieniczkom, przede mną piękny, odrestaurowany Ratusz i zamknięta już restauracja Ratuszowa.
Myślę o kobietach, które były tu przede mną.
(Gdzie się podziały te wszystkie kobiety, które były tu przed nami i dlaczego tak mało o nich wiemy? Ile znacie sławnych kobiet? A żeńskie nazwy ulic? I dlaczego ,,męstwo’’ przysparza kobiecie chwały i godności, a ,,babskie gadanie’’ jest jałowe i niepoważne? A władza? I czy znamy jakieś wojowniczki i żołnierki?)
Czy poznam Panią z Pyskowic?
Ruszam zatem w herstoryczną podróż (* herstoria dosłownie to ,,jej opowieść’, neologizm stworzony na podstawie gry językowej his-story czyli jego opowieść, od ponad dwudziestu lat funkcjonujący już jako rozpoznawalna formuła żargonu naukowego i języka popularnego).
W Pyskowicach działa prężnie grupa amatorów – historyków. Wszyscy jak jeden mąż (!) chcą pomóc. Początki są jednak trudne – miasteczko ma wielu zacnych przodków ale z kobietami nie jest wcale łatwo. Z pomocą przychodzi Roland Skubała – miłośnik historii Śląska i Pyskowic, właściciel i twórca muzeum historyczno-militarnego. I tak poznaję poruszającą herstorię jego babci- Heleny pyskowiczanki, którą II wojna światowa wygnała z ukochanego miasteczka.
W 1944 roku Helena ma siedemnaście lat. Urząd Pracy kieruje ją do pracy w Cegielni (znajduje się tam wtedy sztab obrony przeciwlotniczej ). Helena jako telefonista roznosi meldunki. Kiedy wiadomo już, że do Pyskowic zbliżają się Rosjanie jeden z oficerów namawia ją do zostania z rodziną, ale ona decyduje się jechać z wojskiem w głąb Niemiec. Po drodze przeżywa bombardowanie Drezna.
,,Trzeba było leżeć twarzą w śniegu. Alianci zrzucali bomby fosforowe, które wzniecały bardzo trudne do ugaszenia pożary. Przeżyłam!” – po latach opowiada swojemu wnuczkowi.
Ostatnim promem przez rzekę Elbę młoda dziewczyna ucieka (,,z takimi jak ona”) ze zniszczonego miasta. Rosjanie depczą im po piętach.
(Od kolejnych opowieści nie mogę się już opędzić, czuję jak pyskowicka herstoria rozbrzmiewa coraz śmielej.)
…
Pada wiosenny deszcz. Stoję przed gmachem pyskowickiego liceum. Piękny, zbudowany z czerwonej cegły budynek w stylu gotycko-romańskim do użytku został oddany w 1861 roku. W liceum koedukacyjnym i gimnazjum zajęcia rozpoczęły się w 1945 roku w maju. Nauka w szkole trwała 6 lat, w tym 4 lata gimnazjum i dwa lata liceum. Nauczanie rozpoczęło się bez polskiego księgozbioru, brakowało pomocy dydaktycznych i konieczny był dalszy remont budynku.
Obecnie w budynku liceum mieści się również Poradnia Psychologiczno-Pedagogiczna. Jestem umówiona z jej dyrektorką. Pukam do drzwi.
Agata Orłowska przyjmuje mnie bardzo ciepło. Będziemy rozmawiać o jej mamie Stanisławie Dobrowolskiej – nauczycielce biologii oraz pyskowickiej aktywistce.
Pani Stanisława przyjechała do Pyskowic (dokładnie do Dzierżna) w 1961 roku. Młoda nauczycielka biologii przyjechała z jedną walizką i nakazem pracy (takie to były czasy). Została bardzo ciepło przyjęta przez mieszkańców (dostała rower a pod jej drzwiami czasem ktoś regularnie zostawiał koszyk z grzybami, takimi prosto z lasu). Zamieszkała w wynajętym pokoju, który jednak okazał się być bardzo zimny i wtedy dyrektorka szkoły zaprosiła Stanisławę do swojego domu. Czasy były ciężkie, ale ludzie okazywali sobie dużo ciepła i życzliwości. Brakowało nauczycieli, łączono klasy – Stanisława uczyła wszystkiego. W 1963 urodziła córkę i to był też rok w którym powstała nowa szkoła (dziś nr 6). Pani Stanisława została zaproszona do jej współtworzenia. Była bardzo lubianą nauczycielką, miała dobry kontakt z uczniami.
Charyzmatyczna, podobnie jak właścicielka kultowej restauracji Ratuszowa.
Restauracja „Pod Ratuszem” na rynku w Pyskowicach. Albo po prostu Ratuszowa, jak nazywają ją miejscowi. Zaglądam przez zakratowane okna. Nakryte białymi obrusami stoły, przez rozsuwane drzwi wpada światło. Sztuczne kwiaty w wazonach. Talerze ułożone równymi rzędami. Ogłoszenie na elewacji: Restauracja i sklep nieczynne. Przepraszamy. Lokal na sprzedaż.
Pani Jadwiga Żelazna przyjmuje mnie w domu. Długi stół, w tle muzyka poważna, przede mną pyszna kawa i tiramisu. Gospodyni – elegancka i dystyngowana. Zawsze umalowana, z charakterystycznym kokiem, czarująca, uczciwa, gospodarna… Tak jest pamiętana przez mieszkańców, którym jawiła się trochę jak postać z dawnego filmu. Czy opowie mi o życiu towarzysko-rozrywkowym Pyskowic ostatnich dekad?
…
Helena po tułaczce wojennej wróciła do swoich ukochanych Peiskretscham i tutaj też została pochowana. Wnuczka Stanisławy Dobrowolskiej opowiada: ,,Z babcią to trzeba było wychodzić godzinę wcześniej, bo wszyscy chcieli z nią porozmawiać, zatrzymywali ją na ulicy, rozmawiała z każdym.” Opowieść o charyzmatycznej właścicielce Ratuszowej powoduje, że zostaję wręcz zasypana zdjęciami Pyskowic z okresu świetności restauracji. Mnóstwo wspomnień.
Wszystko się miesza. Piszą do mnie kobiety i mężczyźni w różnym wieku. Moje bohaterki żyją w świadomości pyskowiczan. Każda herstoria ma swój ciąg dalszy. Te herstoryczne tropy są być może nieoczywiste ale na pewno budzą emocje i angażują. Przeszłość ożywa – herstorie mają moc!